…czyli tzw. Dni Oświaty, Książki i Prasy. Ciekawe, choć marginalne wspomnienia – ja ze Zbigniewem. Mnóstwo sławnych ludzi, wszyscy (tak mi się wydawało) to jego znajomi… Lubiłem to.
Poza kwestią popularyzacji książki i upowszechnienia oświaty, intencją nowego święta, jak już wspomniano, było połączenie dwóch rocznic: święta robotniczego Pierwszego Maja oraz rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja i „neutralizacja antagonizmów politycznych miedzy tymi datami”. Usiłowano zdeprecjonować „Święto Konstytucji” ze względu na jego przedwojenny rodowód i narodowy charakter konkurencyjny dla 22 lipca, rocznicy powstania Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, obchodzonego od 1945 r. jako „Święto Odrodzenia”. O ile w roku 1945 obchody trzeciomajowe, poprzez pochody i przemarsze, nawiązywały jeszcze do obrzędowości II Rzeczpospolitej, to w 1946 r. obawiano się antyrządowych wystąpień i wykorzystania uroczystości przez przedstawicieli Polskiego Stronnictwa Ludowego do zaprezentowania własnej siły i uzmysłowienia społeczeństwu, że opór wobec komunizmu ma szanse powodzenia. Zapobiec miało temu „neutralne” „Święto Oświaty”.
Wanda A. Ciszewska
Piszę o tym więcej w „Posłowiu” do dość nietypowej książki Rafała Rękosiewicza „Bob Neveselý”, cytując zresztą też powyższy, znakomity artykuł. (Tak, robię też książki dla innych.)
Uczestniczyły w nim tysiące, jeśli nie miliony obywateli PRL. Z przyjemnością, z pożytkiem. Dziś pytanie o umiejętność czytania i pisania brzmi dziwnie. Ale w latach 50. nie było. Moja „przyszywana” babcia była analfabetką.
Rosły więc te dni uświęconego czytelnictwa, prawie zaraz za czołgami T34. Jako nowa religia.
mr makowski, posłowie do „
”, str. 221
A ta reprodukcja? Nieprzypadkowo, jednak. To jedna ze stron z tygodnika „Świat”, znaleziona w papierach skanowanych, gazetami przedzielane rysunki. Co zresztą było ponoć uzasadnione: farba drukarska miała zniechęcać różne owady, potocznie zwane molami książkowymi.
Zwróćmy uwagę na towarzyszącą imprezie „paradę kukieł imperialistów i podżegaczy wojennych” – tych „siewców tyfusu i dżumy”. To dość oczywiste nawiązanie do niemieckiej propagandy wojennej: „Żydzi wszy tyfus plamisty”, dziś nazwalibyśmy to neuromarketingiem zapewne.
Nie wiem, czy te akurat kukły robili studenci Akademii – ale że robili też i oni – to pewne. Wszak plastyka – ma do spełnienia ważne zadanie na froncie walki ideologicznej. Ot, takie promieniowanie tła, jak ładnie mówi Tomek Lipiński.
mr m.