Autorem tej hybrydalnej i pobudzającej do samodzielnego myślenia książki jest Mirosław Ryszard Makowski (mój 1952 rocznik)…
Kazimierz Brakoniecki „Borussia” nr 57/2016 (rec. „Państwo Nikt. Dzieje ludzi nieważnych”, Katowice 2016)
(…)
Opisy piekieł domowych, państwowych, osobniczych, środowiskowych. Nie ma tu sentymentalizmów ani wyroków. Autor często zawiesza sądy w wielu sprawach. Jest mądrzejszy od tych, co wszystko wiedzą, a nie żyją. Chcąc nie chcąc, jest jednak sędzią. A wszędzie czai się II wojna światowa z jej straszną traumą. Kolejny dowód na „przenoszenie” wojennej traumy z rodziców na dzieci (…).
…
W pewnym sensie miałem to zrobić dawniej, ale…, bo ale. Skoro zaś Slavek Pakos „sie zaczął sie prszpani”, to nadrabiam.
Filip Łobodziński (facebook, 11 X 2016)
Bo rzadko zdarza mi się czytać książki, które nerwią jak ćmiący ząb, jak paproszek w ciasno zawiązanym bucie – a jednocześnie nie chce się przerwać.
To taka irytująco-wciągająca historyjka słowno-linkowo-obrazkowa. Mirosław Ryszard Makowski niby opowiada o mamie, o rodzinie, o okolicznościach przyrody, które tę jego rodzinną przyrodę kształtowały. A tak naprawdę dyskutuje z własną pamięcią, z własną potrzebą opowiedzenia czegoś inaczej, na nowo, lepiej/gorzej/prawdziwiej/wygodniej. Dotyka może najciekawszego zjawiska w całym obszarze wspomnień, to znaczy intymnej, subiektywnej technologii kreowania wspomnień. Bo wspomnienia, które utrwalamy, przeszłość, którą rekonstruujemy na podstawie źródeł i własnych wrażeń, to bardzo przewrotny proceder, momentami fascynujący, momentami wszawy. Dyskutuje nad pojęciem 'prawdy’, która jest, jak uważał mój zmarły przyjaciel Cezary Wodziński, procesem, a nie zakotwiczoną na stałe daną. I Mirek czyni to tak, by odzwierciedlić zarazem medioświat, w którym funkcjonujemy – świat hiperłączy, dygresji, migotania bodźców. I, cholera, wyszło frapująco.
…
Przedwojenna Polska to dwa mity. Jeden mówi o ogromnym sukcesie ekonomicznym tego państwa, drugi o wszechobecnej biedzie. Gdzie jest środek?
„Ci straszni socjaliści” – z Mirosławem Ryszardem Makowskim, projektantem, fotografem, dziennikarzem i autorem książki „Państwo Nikt. Dzieje ludzi nieważnych” rozmawia Rafał Otoka-Frąckiewicz
– Nie ma. Narracja, iż była bieda – to durna peerelowska propaganda. Do dziś przez dzieci i wnuki tamtych ideologów powtarzana. Nawet nie warto mówić, kto te brednie opowiada… Budowano państwo, zszywano, czasem dratwą, z trzech czy więcej kawałków, co było imponującym wysiłkiem. Owszem, były obszary ogromnej biedy, nawet na mitologizowanym też moim Żoliborzu, tuż obok wspaniałego, światowej klasy dokonania: warszawskiej spółdzielczości…
Tylko warszawskiej?
– Tak. Piszę o Żoliborzu, o Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, o pralni. Był to niewiarygodny wysiłek: zbiorowy i indywidualny. Zostańmy przy spółdzielniach. „Informator Żoliborski” z 1937 r. wylicza ich dwadzieścia siedem. Najliczniejsza to WSM, ok. 4 tys. członków. Ale były i inne. Druga, „Mieszkaniowo-budowlane Stowarzyszenie Spółdzielcze Oficerów w Warszawie” – ok. 3 tys. A już mniejszych, po ok. 200–500 udziałowców, istniało mnóstwo. Ale w innych regionach kraju nie było ich aż tak wiele, niewiele zrobiły. Spółdzielczy Żoliborz to fenomen. Reszta kraju dopiero się uczyła.